Małpa nasza ukochana!

Kiedy rozpoczęliśmy fotografowanie dla klientów, za pieniądze, praktycznie całkowicie odstawiliśmy sprzęt, którego używaliśmy wcześniej. Stać nas było na lepsze aparaty, okoliczności wymagały nieporównywalnie lepszej optyki i praktycznie cały stary, niezawodowy sprzęt poszedł w odstawkę. Do dziś leży nieużywany od wielu miesięcy analogowy Nikon F75. I co z tego, że technicznie to jeden z najbardziej zaawansowanych aparatów? Przez te wszystkie lata nie przytrafił nam się ani jeden klient gotów zapłacić za zdjęcia analogowe i aparat stał się niepotrzebny. W każdym razie, tą lub podobną metodą powoli migrowaliśmy w stronę ogromnych, ciężkich i brzydkich lustrzanek, które całkowicie pozbawiały nas radości z wypoczynku na wakacjach, luzu niedzielnego spaceru czy dreszczu ważnych wydarzeń. Zamiast cieszyć się z narodzin syna, jak idiota stałem na porodówce z Nikonem D700 i martwiłem się o światło, ostrość i głośną pracę lustra… chore. Tym bardziej, że te zdjęcia miały zachować wspomnienia, a ja właśnie w poprzednim zdaniu wspominam, że robiłem zdjęcia.

Takie przemyślenia szybko skłoniły nas do poszukiwań rozwiązań alternatywnych – lekkich, inspirujących i takich, które pozwolą odciąć się od fotografii komercyjnej i spuścić powietrze. Przez chwilę mieliśmy Nikona D40x z obiektywem 18-105 i ten zestaw zabraliśmy w góry. Niestety ani nie był tak dobry jak 70-200 f/2.8, ani wcale nie był mały. Ogrzewałem go pod kurtką, ale ta ledwo się dopinała. Kiedy jeździłem, w skrętach czułem jak przemieszcza się w plecaku, przypominając mi, że każda wywrotka grozi połamaniem żeber. Zazdrościłem wszystkim, którzy na wyciągu, prawie z rękawiczki wyjmowali małą błyszczącą małpkę i fotografowali widoczki. Tak bardzo, że po powrocie zamieniliśmy D40x na Canona G10. To bardzo rozbudowany, piętnastomegapikselowy kompakt, który po wyłączeniu wciąga obiektyw i bez problemu mieści się w kieszeni. Tak, większy niż inne kompakty, ale wreszcie kieszonkowy. Zauroczył nas i został na dłużej, bo poza strasznie szumiąca matrycą ponad ISO200, ten aparat w zasadzie nie miał wad. Uwielbialiśmy nim robić takie „byle jakie” kadry, zdjęcia na własny użytek i backstage sesji. Niestety na skutek nieszczęśliwego zrządzenia losu uszkodziliśmy go, na tyle poważnie, że nie było czego naprawiać. Szkoda. Był to już jednak czas iPhone’a 4 i ten robił na tyle dobre zdjęcia, że w ogóle odechciało nam się szukać nowego kompaktu. Co ciekawe iPhone’ami, fotografujemy w RAWach, udało nam się nawet sprofilować je Color Checkerem i przez jakiś czas to całkowicie wystarczało. Do ostatniej sesji w Marsylii

Po powrocie zaczęliśmy szukać alternatywy i zupełnie przypadkiem padło na Nikona P7000. Choć prawie nieświadomy, wciąż to jeden z naszych najbardziej trafnych wyborów, jeśli chodzi o sprzęt. To kompakt bliźniaczo podobny do Canonów serii G, wręcz wygląda jak jakaś podróbka G12. Ma 10 Mpix, obiektyw 28-200mm i optyczną stabilizację obrazu. Można nim fotografować w RAWach, znośnie szumi do ISO800 i synchronizuje się z lampami na czasach 1/2000s. bez użycia trybów HSS/FP. Pomimo że P7000 sprawia niewiele mniej problemów niż G10, sprowadził na nas nową falę radości z fotografowania. To jedno małe urządzenie daje nam to samo co telefon, G10 i D40x razem wzięte. Dlaczego? Pewnie dlatego, że to taki złoty środek. To co działa, działa jak marzenie, nie gorzej niż w D40x czy G10. To, co nie do końca działa, o dziwo inspiruje i spuszcza ciśnienie.

Wszystko co ważne jest w nim super – optyka, matryca, obudowa, stopka, wyświetlacz, obsługa, zoom memory, tryb czarno-biały, filtr ND, ilość funkcji i przycisków. W zasadzie, jako aparat, nie ma słabych punktów. Obiektyw 28-200 z makro… Czegoś takiego nie mamy w lustrzankach, a do pokrycia ogniskowych i makro potrzebowalibyśmy co najmniej trzech obiektywów. To już torba sprzętu!

Co więc jest nie tak? Jeden z największych problemów tego aparatu to czas zapisu plików. Niezależnie od szybkości karty i formatu pliku, zdjęcie można wykonać co najwyżej raz na 7 sekund. Tyle trwa wykonanie zdjęcia i zapis. Siedem sekund! I o ile to faktycznie wada, bo powinno to trwać krócej, nieco przewrotnie, powoduje to, że, zanim wcisnę spust pięć razy, zastanawiam się, czy nie będę musiał zaraz powtórzyć tego zdjęcia. „Zastanawianie się” to dla mnie ogromny powiew świeżego powietrza, bo lustrzanką w te 7 sekund możemy zrobić 35 zdjęć i w zasadzie każdą wpadkę można poprawić w mgnieniu oka. Wręcz jestem do tego przyzwyczajony i zaskoczony, że w P7000 tak się nie da. Zapis trwa tak długo, że pozujący ludzie tracą cierpliwość, czerwone światło zmienia się w zielone, a zwierzęta zdążą zwiać za horyzont. To wraca nas do dawnych czasów, kiedy to ze względu na 36 klatek na filmie również starannie dopracowywaliśmy każdy kadr. Tu przyczyna jest inna, ale rezultat dokładnie taki sam – ponownie myślę nad zdjęciami!

Innym dużym problemem są kolory. Tak, RAWy można sprofilować, ale to nie jest rozwiązanie tu i teraz. W menu aparatu znajduje się bardzo ograniczony Picture Control i nie bardzo jest jak z tym walczyć w trakcie zdjęć. Powoduje to, że pomimo rewelacyjnego wyświetlacza jak w D7000, nie można nim zrobić ani jednego „ładnego” zdjęcia i odechciewa się. Ani trochę nie ma tego „wow”, który ma na przykład Canon 5D Mk. III czy Nikon D800. Na szczęście to nie koniec świata. Nikon P7000 ma genialny tryb czarno-biały. Inaczej. Tryb nie jest genialny, ale jest dokładnie taki, jakiego życzyłbym sobie w każdym moim aparacie. Ustawień nie ma prawie wcale, zaledwie 3 suwaki, ale to jakieś magiczne suwaki. I to jest chwila, w której przestałem się śmiać z Leica’i M9 Monochrom. Może i mam jeszcze ten durny uśmiech na twarzy, ale to raczej skurcz, bo całe zagadnienie wcale mnie już nie śmieszy. Fotografowanie w B-W daje ogrom satysfakcji, wciąga i choć omijam brzydkie kolory, z radością fotografuję tym aparatem już praktycznie wyłącznie na czarno-biało. A do tego jest jeszcze jeden bonus – te czarno-białe zdjęcia, można sobie zawsze wywołać w kolorze, już sprofilowane :)

Niestety szybkość i kolory to nie jedyne wady. Chyba najbardziej problematyczny jest pomiar ekspozycji. Nie dość, że światłomierz mierzy jak chce, raz dobrze, a raz nie, to wskazania na wyświetlaczu są niewiarygodnie nieczytelne. Ktoś w Nikonie wymyślił, że podziałka ekspozycji będzie pionowa (choć zawsze była pozioma), cienka, niczym stworzona z liter „T”, biała, z żółtym wskaźnikiem! Najwyraźniej musiał to projektować jakiś konfident opłacony przez Canona! Jak do tego dorzucimy błędy tego wskaźnika i błędy pomiarów w trybach A, S i P, to zostaje aparat praktycznie bez światłomierza. To poważna, ale jedna z niewielu wad tego aparatu, więc po wykonaniu zdjęcia można wszystko sprawdzić na bardzo dobrym, czytelnym histogramie. To znaczy jeszcze nie, jeszcze chwila, jeszcze, jeszcze, JUŻ! Tak, zdjęcie zapisuje się 7 sekund, potem odczytuje się kolejne 3… Zamiast czekać następne 20-30 sekund zanim wszystko ustawię, stosuję starą szkołę i w pełnym słońcu ustawiam równowartość ISO100, f/16, 1/100s, a gdzie nie ma słońca zgaduję, zwykle bardzo trafnie i w mgnieniu oka. Przed P7000 ekspozycję zgadywałem w ten sposób tak dawno, że sam nie pamiętam kiedy! I to cud, że w ogóle jeszcze pamiętam jak to zrobić, a zarazem wstyd, że „pan fotograf” prawie zapomniał. Mam stosowny aparat i właśnie zacząłem sobie wszystko przypominać!

Innych mniejszych lub większych wad jest pewnie jeszcze kilka, ale tak naprawdę łatwo nauczyć się z nimi żyć. Canon G10 potrafi szumieć w pełnym słońcu na minimalnym ISO, bezlitośnie przepala highlighty nawet w RAWach i pochłania prąd jak szalony, ale wiedzieliśmy o tym, a omijając te problemy zrobił dla nas kilka pięknych i bardzo wartościowych zdjęć. Nikon P7000 jest nieco lepszy od G10, ale od rówieśnika, Canona G12 już pewnie nie. I równocześnie nie sądzę by był jakoś szczególnie gorszy. To świetny, naprawdę prawie idealny kompakt, a na karcie potrafi zapisać zdjęcia bardzo wysokiej jakości.

Nie chodzi tu jednak o konkretny model czy producenta, a o formę. Chodzi o radość z fotografowania, beztroskę i łatwość. W fotografii komercyjnej ciągle kombinujemy i wytężamy kreatywność, ale prywatnie chcę przeżywać życie, a przy okazji „jakoś” to wszystko fotografować – z tym, że już nie na wysokich obrotach. I do tego celu, te „hajendowe” kompakty są idealne. Nie gorsze od małej lustrzanki z dobrym zoomem, ale nieporównywalnie mniejsze. Tak samo poręczne jak telefon, ale po stokroć lepsze jako aparat. I faktycznie, może to nie jest pełna klatka, ale trenować kadrowanie i kompozycję można tak samo jak Leicą, a kiedy przyjdzie godzina zero, dzięki temu z tej Leica’i wyskoczą lepsze zdjęcia. DR5000 polubiło Nikona P7000 tak bardzo, że myślę, że już wkrótce pokażemy go w pracy przy dużo bardziej poważnych sesjach niż jesienny spacer :)

12 komentarzy

newsmen
14 października 2013

a Fuji x100s???

Magda
15 października 2013

hmm dziwny post i stary aparat, polecam Nikona P7800 lub Fuji X20 lub X100s biją na głowę nikona

Rafał
15 października 2013

W takim razie nie załałaś w ogóle sensu tego tekstu (w którym piszę również o iPhonie). Fuji X100s kosztuje 3700zł, natomiast za P7000 zapłaciliśmy 700zł. Fuji X100s ma stałoogniskowy obiektyw, który zawsze wystaje, natomiast P7000 ma ekwiwalent 28-200 (szeroki do stabilizowanego tele!) i po wyłączeniu aparat jest płaski, bo obiektyw całkowicie chowa się korpusie (czytaj: nie poczujesz go w kieszeni, nie potrzebujesz futerału).

Twoją nomenklaturą napiszę: polecam Nikona D800 z Nikkorem 35 1.4G, bije X100s na głowę! :)

Karina
15 października 2013

Szukałam P7000 i był mocno za 3 tys. jakim cudem :( źle patrzę? Chętnie go kupię bo zdjęcia wyglądają 'nieziemsko’ ! Pozdrawiam

15 października 2013

To coś nie ten tego. Teraz można kupić P7700 za 1600zł na Allegro (nowy), ale warto poczekać na P7800, który będzie zaraz i pewnie nie będzie wiele droższy. Z zdjęcia z P7000 to tylko te w tym wpisie (te spacerowe). Portfolio budujemy na lustrzankach pełnoklatkowych.

Karina
15 października 2013

Pisze Pan o kolorach, ale na zdjęciu z parku wyglądają niesamowicie a nie jest (CHYBA) przerobione to zdj. Myślałam,że to 3D tak fajnie wygląda :D

15 października 2013

Na pana trzeba mieć wygląd i pieniądze! A ze mnie taki pan, jak średni format z P7000 :)

To kolorowe zdjęcie powstało jako czarno-białe, ale w LR otworzyło jako sprofilowane kolorowe. A kolory po Color Checkerze, więc są identycznie jak z innych naszych aparatów. Niestety z P7000 wyskakują zielone zółcie i fioletowe błękity, oryginalnie wygląda to nieznośnie :(

Maciek
15 października 2013

Bardzo fajny artykuł napisałeś! I ile pracy i czasu włożyłeś! Szacunek! My chcemy więcej takich przemyśleń!

Milo jest zobaczyć ze ktoś podziela moje odczucia ze bieganie z lustrzanką wszędzie i zawsze jest niepraktyczne i na dłuższą metę uciążliwe. Owszem, jest radość później z tych zdjęć ale czasami na placu zabaw więcej poświęcam uwagi żeby mi aparat nie zsunął się z szyi i nie przywalił w dziecko. I po co?

Z drugiej jednak strony trzeba coś poświecić i w tym przypadku jest to niestety jakość zdjęć.

Z niecierpliwością czekam na następny felieton i możne jakieś skromne video?

26 października 2013

bardzo wporzadku tekst :)

pozdrawiam

wowek
6 listopada 2013

Kiedy test nikona DF ?? :D Co myślicie o tej premierze?

7 listopada 2013

Chyba to aparat nie dla nas. Oczywiście nie miałem go w rękach, ale mam wrażenie, że pod spodem to zwykłe D600 – tak wiem, matryca D4, ale co z tego? Lepszy AF D800 ledwo działa w warunkach ISO6400, f/1.4, 1/100 więc nie chcę sobie nawet wyobrażać D600 w warunkach jeszcze o 1 czy 2EV trudniejszych. Do tego zupełnie ten aparat nie przypomina mi retro tylko D600 z 1 gałką od FE. Gdzie focusing screen? Gdzie pierścień przesłony na stylizowanej 50tce? Dlaczego ma tyle przycisków i nie można „schować” wyświetlacza? Dlaczego nie ma gałki naciągu filmu, którą trzeba naciągać po każdym zdjęciu (z charakterystycznym zgrzytem)? Czemu jest taki wielki? To retro to czysty marketing, próbują sprzedać już schodzącą z rynku matrycę D4, ale AFem i filmowaniem ograniczają użyteczność, aby nie popełnić kolejnego D700, które wciąż będziemy używali za rok, dwa, a może trzy :) Jestem jednak zaskoczony, że ludzie w ogóle tego nie widzą.

Ale są też dobre wieści! Jest Nikkor 58 1.4G, na którego czekaliśmy latami, klnąc na 50mm 1.4G. I będzie cudownie jak może jeszcze w tym tygodniu będzie nasz! :)

15 listopada 2013

Drzewa wirują! Liście się kołyszą! Ale czad! (nie, nie piłam…dziś;))

Skomentuj Rafał Krasa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *